na stalowym ramiączku
zawisł w lipcu
jeszcze w ubiegłym wieku
przez jakiś czas bezosobowy
właściwie niezauważalny
dookoła pękały wciąż
jedna po drugiej
mydlane bańki zdarzeń
a on wisiał
opadał na niego kurz
a jemu opadały ramiona
coraz niżej i niżej
bliżej podłogi bliżej ciemności
tuż obok dzwoniły telefony
brzęczały głosy różnych ludzi
niektóre nawet znajomo
tylko jej głosu nie słyszał
moja pani szeptał
porzuciła mnie zapomniała
lada dzień minie rok
cóż znaczy ktoś taki jak ja
coraz mocniej cuchnę smutkiem
opuszczenia coraz bliżej jestem
kawałka przenicowanej
nitkami zwyczajnej szmaty
coraz mi trudniej utrzymać
w mankietach słodki smak
jej łez coraz ciszej
szepcę dzień w dzień
proszę proszę nie opuszczaj mnie
lipiec 2001