*** (ich dwoje…)

*

ich dwoje
z bezradną znieruchomiałą
spierzchniętą na ustach
emocją coraz na nowo
kolejnym słowem podsycaną
ostrożnie by pełgał płomyk
delikatny ale jednocześnie
żeby broń boże w płomień
nie przemienił ich ciał
ich dwoje
szukają się w mroku słów
delikatnie obmacują blizny
przeszłe i przyszłe troskliwie omijając
te które sami zasklepili
kłamiąc w słowach że ręce ich
tkliwe zawsze nie umieją ranić
co najwyżej niechcący tylko
mogą zaczepić pazurkiem
ich dwoje
każde osobno zamknięte w swoim ciele
oplątane swoim językiem
niemogące zajrzeć w siebie głęboko
pierwsze z brzegu niepokojące
bo przecież jeszcze może się zdarzyć,
że zniknie cała publiczność
stopniująca dobrze źle nieszczęście
jakby w słowie spełniał się czas
ich dwoje
spotykanych na co dzień w tramwaju
zapominających często własną twarz
uciekających przed mrokiem nieznanej ulicy
zapalających przed zmierzchem lampę
schowanych w gnieździe domu
zamykających ramionami strach
kopiujących zapamiętane w kinie gesty
zgubionych przeraźliwie między my a ja
ich dwoje
na kartce papieru
równie szczęśliwych i zrozpaczonych
równie pragnących i gardzących
sobą z sobą siebie ciebie mnie
prosi o zamianę ról

Ostatnie wpisy

Archiwa