Czas mówi słowami jak miłość…

C

I

Przecież ten świat w którym żyjemy to więzienie
i w zmierzchu człowiek śmiercią oddycha
i jak nam nieść zasłonę nieba ciężką
i niech kto powie co się dzieje ze mną
Mogę tylko współwięźniom śpiewać
bez sił palcami drapiąc piach…

Do nas przychodzi tylko mały skrzat
i odchodzi gdy skończy ssać cukierki
i nawet on nie koi żadnej naszej rany
Czy wszystko jak niegdyś?
Zostanie tylko milczące błogosławieństwo
los tych co wiele pragną choć słowo nic nie znaczy
i chcą pogodzić się z nieistniejącym

Więc skąd ten smutek?

II

Nic z salonowego wdzięku
w tym wierszu co jak twój żal kochany
Trudno oddychać i bez snu śnić
Czy ta ja to też ja?
Na tej słotnej ulicy która milczy
i która płonie nawet w taki deszcz
aż głos się łamie i oczy nawet uciekają w płacz
Lecz potem znowu mam odwagę przeglądać się w niebie
z którego kiwa zbiedzony pustelnik
że to w tych oczach niby taka rozpacz
stygnąca taka że tchu mu nie stało
Wszystko dla wszystkich takim niepokojem
jak dla Kasandry puste źrenice bezzasadnych prawd

III

Kruche moje dłonie
lecz weź co daję bo się boję tak
że co tu kryć żłopać te koktajle
wielkie nic po którym większy jeszcze strach
Uzdrów od niepamięci
z której nie sposób wyjść i trudno wejść
jak z ludzkich ust
które zachowują kształt ostatniego wypowiedzianego słowa
przegryzionego jak moneta
której nie starcza sił na samą siebie
tak jakby nie wypuszczono na wolność
i odebrano ostatnią nadzieję
I nie mów że poezja to marzenie
które bełkocze już na śmierć skazany
płaczu i paru słów wypowiedzianych
które w szaleństwie wciąż powtarzał
Nie wiedząc co nie rozumiejąc jak
lecz gdzieś gdziekolwiek bądź i kiedy bądź na pewno

Ostatnie wpisy

Archiwa